Zaczyna się ostatni dzień naszej londyńskiej przygody. Wykwaterowanie z hotelu o godzinie 12. Dostaliśmy numer do Polaka, który pracuje w okolicy i pomaga dostać się na lotniska. Niestety, był już zarezerwowany, więc byliśmy skazani na inny sposób dostania się na Luton. Z małymi walizkami udaliśmy się na metro. Szybki przejazd z przesiadką i jesteśmy na King's Cross. Wylot o 21, kupujemy więc bilety na pociąg na godzinę 18. Podobno trasa to 40 minut. Czasu zatem będziemy mieli wystarczająco. Co jednak robić w oczekiwaniu na wylot ?! Zostało kilka godzin. Depozyt bagażowy kosztuje 8 funtów od sztuki. Stwierdzamy, że walizki nie będą nam, aż tak bardzo przeszkadzały. Otwieramy mapę i siedząc w dworcowej poczekalni opracowujemy plan na kilka kolejnych godzin. Wybór pada na Baker Street. Muzeum Sherlocka Holms'a i Madame Tussauds. Czasu pewnie nie będzie na tyle, żeby odwiedzić te miejsca w środku, ale mamy ochotę na pamiątkowe zdjęcie z ulicy. Ruszamy więc ponownie na metro i kilka stacji dalej wysiadamy na Baker Street. Cicha okolica, niewielu turystów (nie licząc tych pod muzeum figur woskowych). Z walizkami,robiącymi wiele huku podczas jazdy, udajemy się pod muzeum słynnego detektywa. Szczególnie przypadają nam do gustu pobliskie sklepy m.in. z pamiątkami wyłącznie w tematyce "The Beatles" czy "Elvis Presley", oraz klimatyczne restauracyjki. Cisza, spokój. Nieopodal zachęcający Regent's Park. Niestety nie mamy zbyt wiele czasu, więc przygody z wiewiórkami odkładamy na następny raz. Nawiązałem do wiewiórki, gdyż dnia poprzedniego w Hyde Park, zjadłem polską czekoladę z bakaliami, na pół z oswojonym i łapczywym wiewiórkowatym towarzyszem. Spod Sherlocka do Madame Tussauds jest kilka minut, więc nie tracąc czasu ruszamy na kolejne fotki. Budynek muzeum przeraża jednak swoją brzydotą. Zdecydowanie psuje klimat londyńskiej architektury tak pięknej w okolicy. Do tego ogromna kolejka przed wejściem. Eeee to nie dla nas. Głód zaczyna doskwierać. Z walizkami nadajemy się jedynie do KFC. Fast food spada nam z nieba. Zamawiamy duży kubełek i .... czy to nadaje się do zjedzenia? Rozglądamy się dookoła, wszyscy uśmiechnięci wcinają kuraki i buły ze smakiem i uśmiechem na twarzy. W Polsce Grander jest moim wiernym przyjacielem od lat. Tu, mięso jest nie do przełknięcia. Syf przez duże S. Efekt taki, że połowę kubełka dajemy bezdomnego żebrzącemu w drodze do metra. Może on znajdzie jakieś walory smakowe w jedzeniu za 12 funciaków?! Wracamy na stację Baker, która jest naprawdę wyjątkowa. Wygląda jak wyciągnięta z opowieści XIX wiecznego angielskiego pisarza. Mroczna, tajemnicza i osobistym urokiem. Czuć w niej historię, nawet jeśli nie wie się o niej zbyt wiele. Ze stacji Baker jedziemy ponownie na King's Cross, wsiadamy do polsko wyglądającego pociągu i mkniemy w kierunku Luton. Po 40 minutach (za 12 funciaków) odnajdujemy się szybko na lotnisku i wracamy do Polski. Krótki weekend w Londynie się skończył. Pozostaną wspomnienia i zdjęcia.